OFF Festiwal 2019

Galeria 1 | Galeria 2 | Galeria 3 | Galeria 4

Korespondencja - krótka (+ foto) - Paweł Chmielewski

Off Festiwal 2019

Off Festival, czyli najprawdopodobniej, a nawet na pewno najciekawsza impreza muzyczna w Polsce. Dla nas – stałego zestawu korespondentów „Projektora” – zanim zaczęło się na poważnie, jak zwykle coś musiało się stać. W zeszłym roku to były dość absurdalne poszukiwania hotelu. W tym roku obserwacja o charakterze.... archeologicznym? antropologicznym? Pamiętacie "Misia"? Pewnie pamiętacie. W naszej restauracji hotelowej sprzedawano "zestaw obowiązkowy" i to było jedyne danie w jadłospisie. Na zestaw obowiązkowy składała się fasolka po bretońsku (bez bułki na ostro) jako zupa i dwa naleśniki z serem (na słodko) na danie drugie. Zestawów obowiązkowych nie wolno dzielić (np. tylko fasolka, albo tylko naleśniki), nie można również zmieniać ich składu (niedopuszczalne są dwie fasolki). Fascynuje zestaw ceną - 16 zł. Ciekawe co będzie w poniedziałek? (soboty i niedziele zamknięte). Pietruszka i pomidory są tańsze niż w Kielcach. W ogóle wszystko jest tańsze. Pozdrawiamy przy okazji dobrą zmianę z kieleckiego ratusza i nieustająco wydział kultury i promocji. W Katowicach mają Off Festival, my mieliśmy festiwal disco polo. I oczywiście jeszcze – zapomniałbym – dwa dni trwający festyn muzyki chrześcijańskiej. 

Przejdźmy do samego offu - takich tłumów - w kolejce do wejścia i rejestracji nie widzieliśmy od lat. Wydaje się, że w tym roku - przynajmniej w pierwszym dniu - najlepiej wypadła scena eksperymentalna. Tym razem było chłodniej i do namiotu nie dało się wcisnąć szpilki. Najpierw zgrzyt mały i rozczarowanie z "eksperymentalnej" - The Body, potem było już fascynująco - berliński duet dark wave Lebanon Hanover (kiedyś recenzowaliśmy ich płytę w "Projektorze") i Black Midi z Wielkiej Brytanii - dużo improwizacji i nawet porównania, być może na wyrost z Fouls. Na malutkiej (najmłodszej) scenie Dr. Martensa (dlaczego pisane z błędem? - przeprowadzimy śledztwo), spośród trzech poetyckich koncertów (Joao de Sosa, Adam Repucha, Niemoc) nie zdarzył się ani jeden słaby. The Comet is Coming z niesamowitym saksofonistą i OM - mówić kolokwialnie po prostu "rozwaliły". A odkrycie - Durand Jones & The Indications - blues, Marvin Gay, James Brown - po prostu Motown sprzed pół wieku w czystej postaci.

Dzień drugi - punkowy Dezerter w świetnej formie, koncert to przypomnienie ich pierwszej płyty "Underground Out of Poland". Kilka współczesnych gwiazd polskiej muzyki powinno sobie puszczać takie płyty do znudzenia - żeby pojąć o co chodzi w muzyce i czym jest znaczenie słów w tekście. Superorganism - ośmioosobowy, multikulturowy skład, bez nadęcia, po prostu - jak sami przyznają - taneczny pop. Bardzo dobrze ogląda się ich koncerty ze względu na szaloną scenografię, choreografię i cokolwiek kosmiczne gadżety. Electric Wizards - doom-metalowcy z Anglii. Wielbiciele Lovecrafta i LeVeya (jak można sądzić). Koncert ilustrowały zmiksowane obrazy z "wyklętych" na wyspach filmów Kena Russella. Oto trzy najjaśniejsze punkty dnia drugiego.
Ostatni dzień - Stereolab i zespół Śląsk, i wiele, wiele innych. Trzeci dzień Off Festivalu tylko potwierdził, że tegoroczną edycję można nazwać elektroniczno-brytyjską (w dużym stopniu). Zaczęło się jednak po polsku i dość nietypowo. Babu Król miał wystąpić wraz z zespołem Smutne Piosenki. Nie wystąpił - zespół (wraz ze sprzętem) został zatrzymany przez policję, ochraniającą Tour de Pologne (to taki wyścig kolarski). Na scenie pojawił się tylko wokalista, gitarzysta i wykorzystując zestaw elektronicznych sampli, zamiast koncertu poetyckiego dali koncert techno. Potem był zespół Śląsk - jakie jest, wszyscy znamy. Najlepiej go oglądać ze względu na układy choreograficzne. I tu przydałby się dron. 
Wreszcie można się było przygotować na trzy najciekawsze koncerty tego wieczoru - Stereolab - niby pop, niby elektronika, ale połączenie w bardzo ambitnym stylu . Francuska wokalistka - Laetitia Sadier przeprowadziła tego wieczoru dość ciekawy eksperyment - śpiewała w kompletnie innej stylistyce i nurcie, niż wymagałaby tego grana na scenie muzyka. Wbrew pozorom nie jest to takie proste.  Zapowiadany jako największa gwiazda brit-popowy zespół Suede wywołał zachwyt mocno średni w naszym recenzencie. Dlaczego? Tego dowiecie się z tekstu. Na najlepszy występ trzeciego dnia wybrał - obok Stereolab - amerykański zespół Daugters, łączący metal z muzyk a noise i recenzowany w najnowszym numerze "Projektora". Zaś jeśli kogoś odstraszył o ciężkie brzmienie kapeli z Rhode Islands mógł alternatywnie wybrać Neneh Cherry i posłuchać co to znaczy pełnej klasy profesjonalizm. 

Jeszcze taki malutki dodatek - podczas Off Festivalu działa również Kawiarnia Literacka, która w ubiegłych latach gościła m.in. Wojciecha Orlińskiego, Ziemowita Szczerka, Filipa Springera. W tym roku było ciekawie - na niektóre spotkania, np. z Jerzym Stuhrem nawet szpileczki najmniejszej nie dało się wcisnąć. Zaproszeni goście wypowiadali się z klasą i dowcipnie (jak chociażby Jakub Kornhauser), dyskutowali na tematy ważne - jak chociażby wspomniany już Jerzy Stuhr wspominając Krzysztofa Kieślowskiego i diagnozując współczesne kino, jako drugą falę Kina Moralnego Niepokoju. Aż przypomina się ponury żart lidera zespołu dezerter, który stwierdził, że lata późnego PRL-u przypominają współczesność ("Lata mijają, Dezertera kiedyś nie grano w radiu i teraz też nie grają"). Niestety - tu pozwolę sobie na uwagę - nie wszystkim bohaterom tych literackich uczt starczyło smaku wyrafinowanego, ale tak to czasem bywa, gdy komuś zdarzy się zapomnieć, że - przywołując wytarty ostatnio do podszewki cytat - pycha kroczy przed upadkiem. To tylko taka drobina dziegciu w beczce miodu. I to był bodaj najlepszy Off Festival od kilku lat. 

Jak zwykle na zakończenie - bo nie tylko muzyką człowiek żyje (i literackimi spotkaniami) - trochę o kulinariach. W tym roku 80% punktów gastronomicznych sprzedawała tylko potrawy wegetariańskie i wegańskie. Pewne zachwianie proporcji i mamy efekt - gigantyczne kolejki w punktach sprzedających "coś z mięsem". I w wielu przypadkach ceny marsjańskie - festiwal, festiwalem, ale chyba wrócimy do patentu sprzed lat - kanapki w folię i piknik przez całą noc. Chociaż z kanapkami mogłoby być różnie, patrząc gdy ochroniarze zabierają pewnej pani garść pomidorków koktajlowych można mieć wątpliwości. W każdym razie, na pewno za mało ryb - gdzieś łosoś jako dodatek i kanapki śledziowe (ale 28 zł!). Z mięsnych pozostał wurst z curry w cenie w miarę rozsądnej i do 20 zł - "3 siostry" z bułkami (bajglami) nadziewanymi zestawem dodatków. Tu przetestowaliśmy cztery odmiany - z boczkiem, łososiem, szynką i wege. wszystkie dobre. "Krowarzyw" po zeszłorocznej traumie z ciecioreksem nikt nie odważył się próbować. Burrito z wołowiną od Los Santos pożywne i łatwe do zjedzenia (nie rozpadało się), a to najważniejsze w trakcie festiwalu. W tybetańskich pierożkach trafił się gruby, długi włos. Naleśniki z karmelem (przemilczmy nazwę firmy), opinia - były obrzydliwe, zaś Hurry Curry - "poprawne, ale bez orientalnych rewelacji". Najtańsze były sajgonki (2 szt. za 12 zł) i zupa pomidorowa (całkiem przyzwoita w cenie jednego banknotu dziesięciozłotowego). 

Już całkiem na koniec - wizja Artura Rojka i Jerzego Owsiaka ustalających terminy festiwali tak, aby nie nakładały się na siebie - budzi moje przerażenie. Te tłumy w Dolinie Trzech Stawów to wizja jak z koszmaru. 





  

 

 

 

 

_________________________________________________________________________________________________________

"Projektor - kielecki magazyn kulturalny"

Paweł Chmielewski (redaktor naczelny)
Wydawca: Stowarzyszenie Twórcze "Zenit", ul. Zbożowa 4 lok. 11, 25-416 Kielce  www.zenit.org.pl

ISSN 2353-1037


Kontakt: projektorkielce[at]onet.eu   lub  605 343 341

Copyright by Stowarzyszenie Twórcze "Zenit".

Kopiowanie treści bez zezwolenia wydawcy jest naruszeniem ustawy o prawach autorskich.